Wyjechalimy na wies, do domku Dziadków. Poprzeziębialy się nam Szkraby i ciężko bylo już znosić się nawzajem na tak malym metrażu jak nasze M, nie moglismy bowiem wychodzić na dwór ze względu na aurę i dobro najmniejszej Latrosli. Pociągający byli oboje + Tata. Wykurowany jest Jo. Li i Tata nadal cierpią nieco.
Jonasz spędzil cudowny weekend z kawalkiem z ukochanym przez siebie dziadkiem Stasiem i Babcią Kazią. Od rana (ostatnio godziny między siódma a ósmą:))do wieczora dało się słyszeć zawołanie "Dziadzia, Dziadzia". Jak zdarta płyta niemal...:)
W niedzielę odwiedzila nas mama chrzestna Jonasza - Marta, którą ten ciągle wspomina - zabawa z nią jest niepowtarzalna, a że mocno wdrukowalo mu się imię cioci Ani (przez okolicznosć pożyczenia przeze mnie książki od niej, która wzbudzala niemale zainteresowanie Jonasza:))stąd wspominając Martę, mówi Ania:)) Zresztą wszystkie odwiedzające nas ostatnio ciocie to wg Jonasza Anie...:) Jak to odkręcić?
Jeździlsmy z Lidką po doktorach i wynika z badań, że ma dziewczyna w głowie wszystko dobrze poukładane, a nerki nadal pod obserwacją. I zaczynamy fitness od lutego - rehabilitujemy ciałko Dzidki, bo ma stwierdzoną asymetrię.
Pobyt na wsi z dwójką tak małych Szkrabiąt do spokojnych trudno zaliczyć...:) Ale jest fajowo i tyle miejsca i można szybciutko wybiec na podwórko, a nie telepać się z Ferajną windą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz